jak zapomniany badyl w jesiennem polu. Właściwie, — był znowu sam, gdyż samotność była jego stanem przyrodzonym. Był niby to jednostką gromadzką, karnym uczniem, posłusznym żołnierzem, wreszcie pospolitym robotnikiem i funkcyonaryuszem w biurze. Naprawdę, żył w odludziu, wiecznie zosobna, jakoś na zewnątrz od koleżeńskiego zespołu, choć w nim, jako najlepszy kolega, przebywał. Dopiero pani Celina i ów pan Granowski przybliżyli go do ludzi. Niestety, — zbliżenie duchowe do pani Śnicowej naraz, od przybycia samego męża, przemieniło się w klęskę... Pan Granowski gdzieś znikł. Gdyby zaś nie był znikł, młody Jasiołd byłby się może dowiedział, co znaczyło zbliżenie się ludzkie, braterskie, niemal ojcowskie tego człowieka...
Koledzy ze „wschodniego“ batalionu krzywem okiem patrzyli na krok Jasiołda, na jego zajęcia w intendenturze, przebywanie w towarzystwie „enkaenowców“ i porzucenie pracy w cegielni. Poczytywali go, jeśli nie za odstępcę, to za typ słaby, bez charakteru. Niektórzy rzucali sąsiadom na ucho, jako charakterystykę Jasiołda, określenie: — „karyerowicz“...
Jasiołd i to odczuwał dokładnie. Dowodzenia pana Granowskiego, ciągłe przebywanie wśród przygotowań do walk z Moskalami w sklepionych izbach intendentury, wieści, nadchodzące „z frontu“ legionu zachodniego, a nadewszystko atmosfera ogólna — oddziaływały potrosze na imaginacyę i nastrój młodego człowieka. Nie do tego jednak stopnia, żeby się miał wyprzeć idei swych towarzyszów. Tkwił duchowo w zespole tych współbraci, lecz smutek wewnętrzny
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/289
Ta strona została przepisana.