pozdrowienia i uśmiech pożegnania, pocałunek ducha duchowi w wieczystem rozłączeniu. Zdawało im się wtedy, że, objąwszy się, płyną samowtór, kiedyś, po wiekach wieków, gdzieś u Boga w niebie... Szczęście wstąpiło do serca Jasiołda i szczęście wstąpiło do serca pani Celiny w tej minucie gorzkiego rozstania. Dowiedzieli się prawdy i w bezsłownem milczeniu zaprzysięgli się na tę prawdę przed jakąś wszechmocną siłą. Wszystko inne stało się nieważne i drugorzędne. Nasycili jeszcze spojrzenie spojrzeniem, cichy uśmiech cichym uśmiechem, podali sobie ręce i rozstali się.
Właśnie służąca Wikcia wbiegła do pokoju, żeby wydobyć z łóżeczka małego Stasia, który się zbudził i rozkrzyczał. Jasiołd rzekł z ukłonem:
— Nie będę przeszkadzał. Pewnie pani będzie gotować mleko dla małego.
— A tak. Ale to przecie jeszcze czas.
— Ja się spieszę, bo mam stanąć w koszarach o dziewiątej. Jutro rano wyruszamy.
— Jutro rano!... Dokąd?
— Nie wiem, proszę pani... Dokądś, na linię. Coś mówią, że nad Nidę, w stronę Pińczowa.
— Kiedyż pan znowu będzie w Krakowie?
— Gdybym to wiedział...
— Proszę o nas pamiętać, gdy pan przyjedzie.
— Będę pamiętał! A proszę pozdrowić ode mnie porucznika Śnicę.
— Dziękuję panu.
— No, to już idę. Cześć!
— Żegnam pana...
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/292
Ta strona została przepisana.