Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/293

Ta strona została przepisana.

Sprawa tak codzienna i prosta, jak rozstanie się zakochanego młodzieńca z piękną mężatką, stała się przecież wielkiem nieszczęściem Jasiołda. W koszarach, w wagonie kolejowym, w marszu, w obozie, wszędzie, gdziekolwiek był, przymierał z żalu. Żył jakby w chmurze bezkształtnej, bezbrzeżnej, pełnej niewysłowionej odmiany. Musiał bez przerwy, biernie uważać, jak żal kąsa mu duszę. Wszystkie zdarzenia mijały, ni to obrazy snu bez początku i końca. W ciągu tygodnia leżenia nad Nidą, podczas srogiej i ostrej zimy, w okopach legionów, — tęsknił za panią Celiną. Obraz jej żywy oddalał się coraz bardziej, a żal, przeciwnie, zbliżał się i powiększał. Ciężka a subtelna żądza, niejasne, pachnące dobro, które było nią samą w jego duszy, zamykało się wszystko w najdroższem jej imieniu. Czasem do zapamiętanej piękności, odrębnego bytu, który był wcielony w głębinie jego duszy, przebiła się z zewnątrz melodya i słowa jakowejś pieśni, a w jej kantylenę spływały tajemniczo ciemne fale wewnętrznego smutku. Czasem uczulanie, uświadomienie sobie ogromu utraconego dobra, stawało się nie do zniesienia. Jak natężona i nie dająca się utrzymać sprężyna, wybuchała żądza śmierci. Śmierć mogła być jedynym lekiem na wewnętrzny ucisk, któremu wola nie mogła rady. To śmieszne pożądanie straszliwego zjawiska było zupełną o niem niewiedzą. Jasiołd nie chciał już nigdy zobaczyć pani Celiny, ani nie pragnął rozmawiać z nią, bawić się i zamierać w obopólnym uśmiechu. Wiedział wszystko, co wiedzieć należało, że ona jest cudzą żoną, uczciwą mężatką, szlachetną matką. Rozumiał, że