Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/296

Ta strona została przepisana.

wędrówce niebyłej po węgierskim kraju? Lecz wtedy pod przymkniętemi powiekami ukazywały się lazurowe oczy i łaskawy uśmiech płynął w ciemnem przestworzu. Tonący w morzu tęsknoty przywierał oczyma do tego widziadła i wszystką siłą wyobraźni pozywał je ku sobie. Umacniał je w swem sercu, jak rozbitek, który dotyka stopą lądu. Głęboko miłował niebiańskie swoje widziadło naprzekór wszelkiej zewnętrznej przeszkodzie i napaści. Patrzał zawsze w południową stronę, w niebo Krakowa. Wzrok jego widział tę jedynie stronę nieba i tam płynące obłoki. Ręce, nogi tam, zdawało się, zostały, serce tylko tam biło. Stąd, gdzie w istocie leżał w rowie i chodził na zwiady, uciekało z piersi na zewnątrz, daleko — daleko. Mimo takiego wewnętrznego nastroju, Jasiołd mężnie, dziarsko i wytrwale zdążał pochodzistą drogą wojenną. Zbyt często wszakże w tym czasie, co i dawniej już mu się dość obficie przytrafiało, spluwał rano nie flegmą, lecz czystą krwią. Poty go coraz bardziej po nocach oblewały i dziwne nieraz osłabienie zginało nogi i przeszkadzało w marszu. Krył się z tem przed kolegami, jakby z oznaką tchórzostwa, lub mazgajstwa, nadrabiał w marszu sztuczną tężyzną łydek i brawurą kroku, starał się być pierwszym w wytrzymałości na zmęczenie, brać najtęższych koniów w nieprzerwalności chodu.


W pierwszych dniach lutego szeregowiec Jasiołd wysłany został nocną porą wraz z innymi na patrolowanie. Wyszli z okopów, przebyli po lodach szerokie