kopywano je w piwnicach, w ogrodzie, wywożono co najdroższe na zachód i umieszczano u znajomych i krewnych.
Pan Granowski wszystkich uspokajał, pocieszał i wyprawiał trwożliwych do Krakowa i do „Widnia“. Sam był dobrej myśli i wesołego usposobienia. Bawiła go żywa wędrówka obywateli. Obserwował sobie z pewną satysfakcyą to interesujące widowisko. Nikomu nic nie mówiąc, miał swe najniezbędniejsze manatki spakowane w wielkiej walizie i szykował się w tym rynsztunku do stawienia czoła wrogowi, do „mężnego zachowania się w obliczu nieprzyjaciela“. Krewni, którzy go u siebie gościli, ludzie wiekowi, postanowili wyjechać do dzieci i wnuków, mieszkających w okolicach Krakowa. Tym sposobem Debrze, wraz ze wszystkiem, co zawierały, miały de facto przejść we władanie gościa-kuzyna. Dwór opustoszał. Zostali folwarczni służący i jeden tylko najstarszy lokaj, emeryt. Ten byłby dla swych chlebodawców ciężarem w drodze i przymusowej gościnie, to też otrzymał rozkaz obsługiwania ostatniego we dworze „jaśnie pana“. Wrażeń w Debrzach nie brakowało. Najpierw przewalać się poczęły przez rozdół Wisłoka wojska austryackie w odwrocie, oddziały wszelkiej broni. Szli w porządku, staczając na przeciwległym płaskowyżu zażarte walki z następującymi Moskalami. Pewnego wieczora wpadł do dworu jeździec na koniu, oficer austryacki, Polak, sąsiad z dalszej okolicy, zmoknięty i zachlastany błotem po bączek czapki, i rzucił wiadomość, że na polach debrzowskich prawdopodobnie wybuchnie bitwa, więc kryć się i umykać,
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/298
Ta strona została przepisana.