kto żyw. Pan Granowski dosyć flegmatycznie powziął tę wiadomość. Uzbrojony w świetną lornetkę, zjadłszy, jak zazwyczaj, doskonałe śniadanie, wszedł nazajutrz po owej zapowiedzi na schody jednego z donjon’ów, zasiadł pośrodku najwyższej izby i, mając okna na wschód i na zachód, czekał na bieg wydarzeń. Jednak na wschodzie i zachodzie leżała pustka i nuda pól zimowych, zlekka śniegiem przyjętych, porysowanych w zagony, zginające się symetrycznie. Martwota ziewała w tych przestworach, jak zawsze. Las twardą, spokojną ramą obejmował codzienny, niemy obraz. Obserwator zdrzemnął się nawet, mimo wczesnej pory, w postawie siedzącej i miał zamiar opuścić swój punkt wywiadowczy dla przybrania wygodniejszej pozy na dole. Ale oto błysk jeden, drugi i trzeci przeleciał wskroś spokojnego, leśnego błękitu. Wnet potem huk gromowy — raz-raz! I znowu, znowu zmieszany grzmot wielokrotny, to pojedynczymi, to częstotliwymi ciosami rozwalać się zdawał nudę i ciszę zagonów. Jakieś podświadome, zaskórne czucia, czy pradawne przyzwyczajenie wrażeń, złączyły się we wniosek: — burza!... Zarazem po drugiej stronie rzeczki, co pan Granowski stwierdził, rzuciwszy okiem w przeciwległe okno, w zaroślach jałowcowych, pokrywających dalekie garby pagórków, dały się słyszeć takie same łoskoty, tylko częstsze i bardziej ogłuszające. Niemal jednocześnie tynk z rogu sufitu i jednej ze ścian izdebki wielkim płatem grzmotnął na podłogę, zasypując i dotkliwie tłukąc obserwatora. W wiązaniach wieżycy coś srogo zatrzeszczało. Okno, zwrócone na
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/299
Ta strona została przepisana.