Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/306

Ta strona została przepisana.

Teraz leżał na ziemi skulony i cichy, nasłuchując tylko bacznie na grzmoty i ryki zewnętrzne. Wśród tych głuchych uderzeń, które, jak łoskot wielkiej stępy, rozbijały wciąż niebo i ziemię, dawały się słyszeć rozpaczliwe krzyki ludzkie. Były tak straszne w swej nagiej zwierzęcości, że przerażały bardziej, niż dostojny huk armat. Darły się baby i wyły dzieci. Wrzaski te to się zbliżały, to oddalały od zamczyska. Nagle w otworze piwnicy stanęła kobieta z dzieckiem na ręku. Dwoje starszych tuliło się przy jej nogach. Kobieta jęczała jednym, nieprzerwanym skowytem, jakby kto z niej zdzierał skórę. Skóry z niej nie zdzierano, lecz wytaczano krew z dziewczyny, którą taszczyła za rękę. Dziecko całe, od stóp do głów, było umazane we krwi i zostawiało za sobą okrągłe, gęstniejące kałuże. Kalikst dźwignął się z ziemi i wyciągnął ręce do tego dziecka, żeby je opatrzeć. Ale uprzedził go pan Granowski. Ze wstrętem zakasał rękawy i ściągał z małego, folwarcznego brudasa przyodziewek, ażeby odkryć źródło krwawienia. Tymczasem w progi spelunki wbiegały raz wraz nowe osoby z wrzaskiem i kwikiem, zaiste nieludzkim. Wpadały baby z czworaków, oszalałe ze strachu, ciągnąc i niosąc dzieci. Przybiegali parobcy. Przywlókł się pisarz prowentowy z młodą żoną, wymalowaną i wyfiokowaną, w kolczykach, dyndających u uszu. Znalazła drogę do tej dziury nauczycielka ludowa ze wsi z kupą wylękłych dziewuch i chłopaków. Zajrzała tam żydówka, siedząca na komornem w najbliższej chałupie wiejskiej, bijąc się po głowie pięściami, targając łachmany i wrzeszcząc w niebogłosy jedno jedyne