lutnie z pieczary najgłębszym wąwozem, później rowami i granicznymi gąszczami starego parku.
Gdy tamci wyszli, luźniej się zrobiło w podziemiu. Wtedy milioner, z niejakiem roztkliwieniem, zobaczył scenę następującą. W pierwszej „ubikacyi“, gdzie więcej było światła, roztasowała się nauczycielka debrzowskiej szkoły ludowej i zgromadziła dookoła siebie dzieci gospodarskie i folwarczne. Postanowiła, widać, nie tracić czasu, a głód i chłód zabijać nauką arytmetyki. Strzały armatnie, rozlegające się teraz nie hurtownie, lecz detalicznie, służyły za materyalny wykładnik w czynności umysłowej liczenia od jednego do dwudziestu, — dla niektórych elewów — do czterdziestu i pięćdziesięciu. Przedstawiciele klasy starszej wykonywali zadania na klepisku nory, pisząc na niem patykami swe mnożne, mnożniki, znaki mnożenia i iloczyny. Nauczycielka była to jejmość w pewnym wieku, osoba o twarzy bezbarwnej, szarej i porytej brózdami, o wypróchniałych zębach i wypełzłych oczach. Odziana była w syberynową salopę, czy też pelerynę, która u dołu posiadała bardzo dziwne, starożytne, niegdyś jedwabne frendzle, co czyniło szczególniejszy efekt na tle błotnistego i zagnojonego poziomu. Siewczyni oświaty okrywała swą głowę czapeczką filcową niezwykłej formy, przypłaszczoną z jednego boku w czasie nocnego drzemania na pięści. Przy tem nakryciu głowy tuliła się z boku kitka z jakiegoś zeschniętego i wykruszonego zespołu obnażonych drutów, dżetów i paciorków. Była to resztka jakiegoś, zapewne, wymysłu mody, którego przeznaczeniem ongi miało być ozdabianie
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/315
Ta strona została przepisana.