przepuszczające wodę ziemną, ociekłe wilgocią, a bliżej otworu wejściowego pokryte szronem. Poziom, rozciapany nogami, cuchnął nawozem. Brudne, jęczące kobiety roiły się wciąż, jak mrowisko. Wciąż gadały coś, swarzyły się, napastując jedna drugą ze szlochem nieznośnym. Straszliwa w swej męczarni żydówka, której dzieci gdzieś uciekły w czasie początkowego ostrzeliwania wioski, dostała obłędu i biegała teraz w trzech pieczarach, wyjąc, bełkocąc, śmiejąc się przemierzłym chichotem, tańcząc, szarpiąc na sobie gałgany. Jej nagie łono dyszało z nieopisaną szybkością, oczy wychodziły z orbit, twarz była rozpalona i jakby dwakroć większa, niż przedtem, a bicie jej serca było prawie widoczne dla oczu i głośniejsze się wydawało, niż częstotliwy huk armat. Ta przeraźliwa istota zatruła życie do reszty wszystkim obecnym. Szarpała każdego człowieka, skacząc do gardła najtęższym chłopom ze swemi rękami, podobnemi do szponów, prosiła, tłukła pięściami, biła i pluła, gdy ją odtrącano, jako wstrętną żydowicę. Oczy jej były nieme, jak ślepa przepaść i straszne, jak ziemia, po której brodzono. Naga i biała jej czaszka, z której w przystępie szału zdarła perukę, połyskiwała wciąż w mrocznej głębi pieczar, jak potworny księżyc w nocy, lśniła to tu, to tam, wysoko i nisko. Krzyk jej, chargot, już to polski, już żydowski, wypełnił podziemie, wrzał w niem wciąż we wszystkich miejscach. Nieludzki szloch, wycie matki, przelewające się raz wraz we wrzask zaiste szatana, przejął wszystkie „zdrowe“ serca jednostajną i zgodną nienawiścią do tego monstrum ludzkiego. Gdy wciąż, bez przerwy
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/328
Ta strona została przepisana.