znowu kategorycznie zabronił myśli o takiej próbie opalania lokalu. Wystąpił znagła, jako właściciel tych gruzów. Tłómaczył, iż się wszyscy poduszą, że dym nie będzie wychodził pod niskimi stropami, że wreszcie ogień się nie rozpali. Chłopy uparcie trwały przy swojem i w sposób niezupełnie uprzejmy zwalczały zdanie pańskie, na podstawie swych doświadczeń co do ognia i dymu, zda się, głębszych, dłuższych i bliższych prawdy, niż twierdzenia „ślachcica“. Była chwila, że zakopany skarb znalazł się w niebezpieczeństwie. Na szczęście udało się jednakże przekonać zwolenników powrotu do zupełnego troglodytyzmu. Napalono w pierwszej stancyi, przy samem wejściu, ognisko znaczne. Parobcy nanieśli tlejących głowni z najbliższych zgliszcz dworskiej stajni i wnet ciepły, radosny ogień rozgrzał i pocieszył pospólstwo. Zeszli się ze wszystkich kątów i radośnie patrzyli w oblicze odwiecznego i nieśmiertelnego pocieszyciela. Znalazł się jakowyś „garnuś“, przyniesiony między innymi gratami przez dostawców żywności. W nim grzano wodę i zasypano garść kaszy. Wieczór nadchodził, a z nim przerażający smutek nocy w tych warunkach. Dla ludzi z chałup i czworaków ten sposób życia nie był dziwny i obcy. Pokazało się, iż napoły chlewna stopa życiowa istot z folwarku ma swe pożądane strony na czas powietrza, głodu, ognia i wojny. Nie spada się ze zbyt wysoka zbyt nisko. Dla pana Granowskiego ta druga, nadciągająca noc ukazała perspektywę pobytu w czemś, co było prawie grobem, pozbawionem samotności i ciszy, która groby przesyca i otacza. Zimno strzęsło w nim
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/330
Ta strona została przepisana.