Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/336

Ta strona została przepisana.

Zawinięty w płaszcz leżał na swym pledzie, skrwawionym przez Kaliksta. Nie ruszał się z miejsca. Nurtowała go silna gorączka. Koszmary zwidzeń, nietylko we śnie, lecz i na jawie, ukazywały mu przed oczyma wciąż idące rojowiska jakichś zwierząt, gadów, płazów, ryjów, mord, paszczęk, cielska potwornych bytów, które się wzajem zżerały, albo dzieliły na części, jak niezmierne glisty. Były to, poniekąd, w kształcie wyolbrzymiałym żywoty i prace tych pracowników straszliwych, którzy, pożarłszy już większość niezmierną rodu ludzkiego, każdego z nas pożywać będą w skłonieniu wiecznem. W pewnych tylko momentach zgorączkowane oczy postrzegały ludzi. Myśli uboczne, nieważne stwierdzały, że ta nędza przetrzyma wszystko. O sobie wiedział, że oto jest już gnojem. Nie widział nic sprawiedliwego w tym układzie rzeczy i biegu wypadków. Lecz wzgardził już tem wszystkiem. Odwiedzić Xenię w jej krypcie! Jedyne dobro postrzegał w zespoleniu się kości ojca z kośćmi córki. Wspólnie doświadczać, — nie widząc już, — jak w milczeniu i nieustannym czasie odpada ciało zetlałe, niby łachman zgniły aż do podszewki, — jak rozwiązują się kości, a piszczel ręki, ciężarem miłości wiedziona, do piszczeli ręki się potoczy, ażeby się na wieczność zespolić. Gdyby go była spotkała o którejkolwiek godzinie nagła śmierć, przyjąłby ją z pogodą. Och, patrzeć na ludzi, na ich zwierzęce zabiegi... Nie móc o sobie nic lepszego powiedzieć, niż się o nich myśli i mówi... Przypatrzył się już dostatecznie smętnemu gatunkowi ludzkiemu na wyżynie i na nizinie, w bogactwie i w tałałajstwie, w kry-