dołu jego zwłoki, jak on sam ciągnął niedawno trupa Kaliksta. Za cenę skarbu, wskazanego im w trzecim zakamarku, może który z nich, wzruszony wielkością dziedzictwa, kiedyś, po wojnie, odnajdzie zwłoki ojca, przewiezie je i złoży obok zwłok córki... Tyle oto zostało z zabiegów mocnego człowieka, taki rezultat jego walk ze światem...
Zmierzch zapadał i pan Granowski nie mógł już widzieć liter, które kreślił. Ktoś zasłonił blask dzienny, padający z wejściowego otworu. W tym otworze stanął Moskal ogromnego wzrostu. Na „poluszubku“ z długowłosej skóry baraniej miał narzuconą szynel, koloru rozoranej ziemi. Jedną połą tego obszernego płaszcza okręcił swą lewą rękę, a na tej ręce cości piastował. Kędzierzawa główka dziecięca wyglądała z pod szerokiego kołnierza szyneli. Czarne, śliczne, żywe oczy wpatrywały się w ciemniejącą głąb pieczary. Sołdat zniżył głowę, żeby nią nie uderzyć o sklepienie i postąpił kilka kroków naprzód. Stanął pośrodku pierwszego lochu, rozglądał się wokoło długo i pilnie i zawołał nareszcie w swoim moskiewskim języku:
— Ej, wy! Lodzie!
Nikt mu nie odpowiedział.
— Ej, wy! Kto tu między wami starszy?
Pan Granowski z niechęcią podźwignął się z ziemi, usiadł i spytał:
— No, a co tam?
— Tyś tu starszy? — dopytywał się sołdafon.
— Ja nie starszy, ale barin z tego spalonego dworu.
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/338
Ta strona została przepisana.