Z tem słowem w sercu stary pan głęboko zasnął.
Obudziło go głośne moskiewskie wołanie:
— Wstawać!
Blask mroźnego poranka wpadał do pieczary. Kilku żołnierzy w grubych szynelach, w baszłykach, obwiązanych dookoła uszu, z karabinami w rękach uwijało się po podziemiu. Kazali troglodytom, wszystkim bez wyjątku, wychodzić niezwłocznie na dwór, z dobytkiem, jaki tylko kto miał, czyli z „uzłami“. Ludzie posłusznie wypadli z nory, popędzani kolbami karabinów. Ustawiono wszystkich w szereg. Każda jednostka miała położyć przed sobą „uzieł“, rzeczy własne. Gdy jaskinie oczyszczone zostały z ludzi, żołnierze przejrzeli je dokładnie i starannie, opukali szczegółowo mury, lali wodę na ziemię dla zbadania, czy niema w którem miejscu rzeczy zakopanych. Niewiele dobytku, — żal się Boże! — mieli ze sobą zbiegli do pieczar mieszkańcy Debrzów. W zanadrzach i pod spódnicami w czasie osobistej rewizyi nic groźnego dla potęgi wielkorosyjskiej nie znaleziono. Jedynym objektem, budzącym podejrzenia, była walizka pana Granowskiego. To też przetrząśnięto w niej wszystkie bebechy i zbadano zawartość aż do ostatniej okruszyny zeschłego chleba. To zgłębianie wnętrza życiodajnego saka odbyło się w obliczu oficera, który stał przed szeregiem zbiedzonych kryjaków. Ów oficer był to pękaty człeczyna z nosem czerwonym, zlekka zadartym, w binoklach, które na mrozie zachodziły parą, iż je raz wraz przecierał i znowu zasadzał na mały swój nosek. Oficer ubrany był w doskonałą szynel i opakowany pod spodem
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/345
Ta strona została przepisana.