przestępując z nogi na nogę. Jasiołd skinął oczyma. Żywiej poruszyły się jego wargi.
— Mam się już znacznie lepiej, — mówił. — Rany mi się goją.
— A jakie masz rany, Włodziu?
— Żebra miałem zwieruszone. Dwa mi wypiłowali, bo wisiały nad płucami licho wie po jakiemu, a dwa się przylepiły i teraz już siedzą doskonale. W ramieniu miałem kilka pchnięć, ale nie na wylot, tylko przez płaszcz, i te mię jakoś w środku poturbowały. Ale już i krwawienia z płuc ustały. Tylko że jeszcze żadną miarą na nogach stać nie mogę.
— E, toć osłabienie, naturalne po takich biedach. Ale to przejdzie.
— No, to samo i doktór mówi!
— Jakiż to doktór?
— Ten, co mi żebra piłował. Przecie niedługo trzeba będzie chodzić i niedaleko iść... Więc o to tylko, żeby można twardym krokiem dojść pod „pierekładinkę“.
— Nie myśl-no, dziecko, o tem!
— A o czemże mam myśleć? — zapytał Jasiołd pogodnie i spokojnie.
Podniósł oczy na swego gościa i przez chwilę trzymał źrenice utopione w jego źrenicach. Och, wtedy pan Granowski zadrżał w sobie! Zaiste, o czemże to miał myśleć ten młodzieniec, jak nie o śmierci swej na szubienicy? Chciał wykonać swój czyn z mocą, godną żołnierza, i lękał się wewnętrznie, iż nogi ugną się, jak kartoflane badyle, gdy na nich zechce stanąć, choćby najsilniejszym duchem przejęty. A Moskal,
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/357
Ta strona została przepisana.