niby to wolnościowych wyobrażeń, samo jedno, samo jedyne wysłali na najwyższy ów szczebel to dziecko szlachetne i tam je samo jedno, samo jedyne zostawili w szponach siepaczów.
Tak potępiając innych, przypomniał sobie znienacka jeszcze jedno. To uczynili inni, tamci, szczwacze i dojeżdżacze ideowi. A onże sam? Cóż to on swego czasu chciał uczynić z tą duszą? Gdzie chciał skierować tę rękę wychudłą? Po jakichże to szczeblach drabiny chciał prowadzić te stopy? Ukazał mu się w wspomnieniu plan „pięknej zbrodni“, nadbudowa, piętro, tajemnicza wyżka kształtowania tej duszy przez ludzi.
Pan Granowski zakrył twarz rękami. Podźwignął się nagle, żeby wyznać! Twarzą upaść na ziemię przy tem łożu i wyznać! Opuścił drżące ręce i miał zacząć. Ale gdzież, do czego to, co miał rzec, pasowało? Jaki związek to świństwo miało z dolą Jasiołda? Na co to było?
Żandarm przy drzwiach podzwaniał ostrogami i świstał z cicha „zaunywną“ piosenkę. Stary pan zatrzymał w sobie zgniłe swoje ścierwo, choć mu stało w piersiach i prosiło się o wyrzucenie u stóp męczennika. Plugawy rozsądek, tchórz i żal go obleciał. W mgnieniu źrenicy pan Granowski zdecydował się czynić po swojemu: ratować ciało. Rzekł tedy szybko, żeby Moskal pilnujący nie wszystko mógł zrozumieć:
— Jużeś zrobił swoje, Włodziu! Jużeś zrobił! Daj mi się teraz uratować!
— Jakże to uratować?
— Tylko tyle... Będziesz mówił tak: — była
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/359
Ta strona została przepisana.