Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/363

Ta strona została przepisana.

nieba, we wzrok, który na ziemi już nic nie widzi, lecz, zaprawdę, widzi Boga. Stare serce, tłukące się w piersiach, znagła posłyszało krzyk otwartych ust, który już z ziemi odleciał i dobiegł do uszu Boga. Przychodzień upadł na kolana i bezwładnem czołem, bolejącemi ustami dopadł kolan umarłego młodzieńca. Ach, były nareszcie twarde, żelazne, sztywnie potężne, nieugięte nogi junaka! Bezsilne kolana i chwiejne lędźwie mogły już nareszcie przez wieki stać niewzruszenie pod szubienicą!
Nie zgięłyby się w obliczu czyhającego szyderstwa stu milionów Moskali! Ale wróg odszedł... Obojętna wieczność zatoczyła wokół zwłok swe nieprzebyte koło. Tryumf prawdy stał się niewidoczny, milczący i na nic nikomu, — jak zawsze.
Ktoś nachylił się nad zmarłym i dość niedelikatnie potrącił starszego pana. Był to oficer w rosyjskim mundurze, zdradzającym jakąś wyższą rangę, — człowiek wiekowy. Pan Granowski podniósł się i odsunął, tamten wziął spokojnie krzesełko i siadł przy zwłokach. Nachylił ucho do piersi i przez chwilę uważnie, przyrostworzywszy usta, nasłuchiwał. Ujął za puls i obojętnie patrzył w przestrzeń. Potem, puściwszy bezwładną rękę, wydobył z ozdobnej, skórzanej teki arkusz z drukowanemi rubrykami i coś na nim starannie pisał piórem, zawierającym wieczny atrament. Pan Granowski domyślił się, że to lekarz urzędowy konstatuje akt śmierci i pisze dokument zejścia jeńca i skazańca. Chciał zapytać o pewne szczegóły, to też skłonił się uprzejmie, wymienił swe nazwisko z dodatkiem, iż jest krewnym zmarłego. Wojskowy mruknął