miejscowości Nagy-Lamoheny. Pani Śnicowa bawiła w pobliżu męża, dopóki on tam spełniał ów urząd, w pięknej górskiej miejscowości. Opisy szczegółów pobytu, cen artykułów aprowizacyjnych, charakterystyki osób nowopoznanych ze świata oficerskiego przeważnie zajęły wiele czasu. W trakcie tej ożywionej pogadanki pan Granowski znienacka wtrącił wiadomość:
— Tak, tak... Cieszę się, że pani mile spędziła lato. Widać, że ludzie, których pani poznała, byli interesujący. Ale à propos wspólnych znajomych: jeden nam ubył.
— Kto taki? — spytała pani Celina.
— Włodzimierz Jasiołd.
— A cóż się z nim stało?
— Umarł we Lwowie.
— Umarł... — jęknęła, jak echo.
— Wzięli go Moskale do niewoli. Połamali mu w bitwie żebra, skłuli bagnetami, ciężko pobili w czasie transportu. Na domiar złego uparł się i oświadczył w zeznaniach, że jest rosyjskim poddanym, wymienił, gdzie się rodził i uczył. Wobec tego musieli go skazać na śmierć przez powieszenie. Jakby to powiedzieć? Na szczęście — umarł. Nie został powieszony.
Pani Celina słuchała cierpliwie tych wiadomości, siedząc spokojnie w rogu konapki. Zmierzch już zapadał i twarzy jej nie było widać. Rozmowa, tak żywa przed chwila, potknęła się, jakby człowiek, o wystający kamień i, jak człowiek, na twarz upadła. Smutek przez pokój przepłynął, jak gdyby ten, kogo
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/384
Ta strona została przepisana.