Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/399

Ta strona została przepisana.

— Malują!
— Bo tak z wierzchu to pan wygląda jedynie na to, co ci nieszczęśliwi Moskale nazywają słowem syszczik“.
— Nie rozumiem po moskiewsku, tak jak pan, i nie wiem, co to słowo znaczy. Ale, panie, czy to był sens, sam pan powiedz, zadawać się z takim, naprzykład, Silberbergiem? Mogę panu pokazać dziesiątki donosów właśnie tego parcha, denuncyacyj, któremi nas literalnie zasypuje, i to właśnie wciąż na pana. Zresztą nie on jeden.
— No, to są zwykłe żydowskie zemsty, te tam donosy.
— Ba! Gdyby ich nie potwierdzały dziesiątki znowu dowodów ubocznych, najbardziej rzymsko-katolickich, czy tam grecko-katolickich, napływających ze wszystkich kątów i zaułków. Dalibyśmy sobie z tem rady!
— Pan mnie chce bronić?
— Chcę. Jestem gotów. Gotów jestem... — mówił szeptem, — zniszczyć te żydowskie i katolickie denuncyacye, usunąć w kąt dokumenty potwierdzające, których zebrała się cała paczka, gotów jestem podrzeć i ten śmieszny „testament“. Czegóż ja nie zrobiłbym dla pana. Znamy się przecie i wiemy, co warte jest to piękne życie. W naszej Florencyi, co? A więc, panie Granowski?
— Przepraszam... Niezupełnie dobrze rozumiem, ale takie osiągnąłem wrażenie moim starym, grzesznym rozumem, że pan ma na myśli, — czy ja wiem? — porękawiczne.