Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/402

Ta strona została przepisana.

Śnica otrząsnął popiół swego cygara i siedział w zamyśleniu, założywszy nogę na nogę. Pan Granowski wszedł do przedziału i, nachylając się nad oficerem, rzekł uprzejmie:
— Nie wiem, czy pan kapitan przypomina sobie, że niegdyś, we Florencyi, miałem zaszczyt oświadczyć mu, iż „jestem w tem“, ażeby wszystko co do joty stało się po myśli mej córki Xenii. Mówiłem tak, nieprawdaż? Otóż wszystko stało się tak, jak sobie życzyła, a ten akt potwierdza prawdziwość słów moich. Nie posiadam ani jednego szeląga z tego, co zostało po moich dzieciach. To też nie mogę dać „porękawicznego“. Niestety, ani szeląga! Co sam wydałem w ciągu kilku lat, tom zwrócił ze szczodrą nadwyżką, przeprowadziwszy różne operacye, pracując na sposoby starego świata, po tej i tamtej stronie frontów bojowych. Te machinacye pokryły moje wszelkie wydatki. Czy pan, jako poseł Xenii, jest już zadowolony?
— Pójdziemy już chyba spać, panie.
— Oddawna o tem myślę. Jedno tylko jeszcze słóweczko. Pan kapitan nie jest już teraz owym florenckim (excusez le mot!), — łazikiem, podkradającym kapustę na drodze do Salviatino, którego miałem przyjemność poznać w tamtych okolicach. Mam przed sobą dostatnią osobę, granda austryackiego całą gębą, jakiegoś tam kontrolera cnót państwowych. Teki, papiery, strój, cygaro wonne! Ponieważ z tych pieniędzy, ze spadku po Ryszardzie Nienaskim, na utrzymanie pańskie i jego rodziny wydałem dość pokaźną sumę, należy teraz zwrócić te pieniądze,