cym gestem kazał mu wleźć na stołek. Pan Granowski wykonał zlecenie, pamiętając wciąż i wciąż o jednem, szepcąc w duchu:
— O, Boże! Tak, jakby Włodzio! Jak Włodzio!
Żołnierz zgrabnym, wprawnym ruchem zarzucił mu pętlicę na szyję. W owej to chwili skazaniec nagle, piorunująco przypomniał sobie sprawę straszną: — Zosia!
Wrzasnął:
— Na miłosierdzie boskie! Zapomniałem! Zapomniałem! Litości! Dziecko! Dziecko! Dziecko!
Ale żołnierz wyrwał mu z pod nóg krzesełko. Ciało zawisło na stryku. Żołnierze odeszli.
Mała Zosia, po odejściu opiekuna, dość długo zabawiała się ściganiem muchy. Lecz gdy ta samotnica przeniosła się ostatecznie na najwyższe szyby okna, trzeba było zaprzestać pościgu wroga, ustępującego z takim pośpiechem, gdyż tam niepodobna go było dosięgnąć. Wówczas zaczęły się gołe nudy. Pokój był zupełnie pusty, prawie bez rzeczy. Zosia obeszła go kilkakrotnie wokoło, badając, czy nie znajdzie jednak choć jakiegokolwiek przedmiotu do zabawy. Ale nic a nic nie znalazła. Wtedy pocichutku nacisnęła klamkę drzwi. Ustąpiły... Dziewczynka weszła do sieni. Stali tam żołnierze z karabinami w pozycyach niedbałych, półdrzemiąc. Patrzyli na małą obojętnie, gdyż nie mieli rozkazu pilnowania tego wewnętrznego wroga