małe nóżki. Zwiedzała sklepione piecowiska w poszukiwaniu wiedźm i strzyg, wdzierała się na szczyty szklanych gór, zaiste, dla niej utworzonych z logicznych budowań człowieka przez pociski armat i niszczący pożar. Na tych to szczytach powiewała zwycięską chorągwią do swych fikcyjnych rycerzy. Hasała po obszernych przestrzeniach, gdzie niegdyś były schronienia rodzin, — dosiadając niewidzialnego rumaka. Przez wyrwę okrągłą w murze, gdzie dawniej było okno, wyjrzała na zewnątrz i zobaczyła rzeczkę, płynącą w pobliżu. Udała się tam bez zwłoki. Zrywała więdnące, nadwodne trawy, brodziła po błotnistem wybrzeżu, — niestety! — aż do kostek taplając w wodzie trzewiki. Śpiewała sobie własną, bardzo fałszywą co do melodyi, niezwykle dowolną pod względem rytmu i rymu, długą pieśń o pewnej sierotce.
Nikogo nie było w tej stronie niegdyś-miasta i nikt też nie wiedział o przygodach wędrowniczki. Byłaby też zapewne do wieczora wałęsała się nad wodą i chodziła po ruinach, gdyby nie głód. Jeść jej się chciało coraz bardziej. Przypomniała się obietnica co do kawy z bułkami. Radosna wolność musiała się skończyć. Trzeba było wracać. Nieznane miejsce, zamknięte ze wszech stron gruzami, ni to fortalicya dyabła, patrzała w dziecko stoma ślepiami wytrąconych okien. Zosia nie bała się tego spisku murów. Poszła naprzełaj i trafiła wkrótce na główny rynek. Tu stanęła i, dłubiąc w nosie, rozważała, gdzie też może być „dziadunio“. Obiecał wrócić, przyrzekał kawę... Kształt domu z dachem, drzwiami i szybami narzu-
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/417
Ta strona została przepisana.