uczone do barwy trupiobladej fali wchłaniały z niewysłowioną rozkoszą stałe smugi ziemi nad kątowiskiem zatoki, — płuca ich, przywykłe do wchłaniania olbrzymiego powietrza w morskich przestworzach, oddychały z ulgą w niemych okręgach małego morza. Radosny okrzyk fruwał teraz z łodzi do łodzi, jak złowieszcza rybitwa. Pokazały się dalekie, płaskie doliny, żółte smugi urwisk wysokich, góry piaskowe, strome gliny, które odziewa porost prastarego lasu, — i białe, gołe cyple, wchodzące daleko w wody.
Chytrze chwytając w szaty żagli wiatry sprzeczne, szerokie i ciasne, na każdy nastawione podmuch, i ze wszech sił pracując paczynami, dotarli do lodu, co opancerza haki i niskie piachów osady. Dzioby korabiów worały się między lody, które rozgarnęła na strony słodka woda strumienia, z lądu idącego zakosem, — i w zatory strzyży, poskładanej przez północną flagę. Wydźwignąwszy czoła łodzi na lodozwały brzegowe, przywiązali je mocno do obmarzniętych pniów nadbrzeżnych linami z kręconego rzemienia. Wdziali hełmy wysokie. Porwali ze swych statków długie topory, przypasali naostrzone miecze, zawściągnęli pasy czerwonych puklerzów i ku lądowi pobiegli.
Dźwięczał nareszcie pod ich zdobywczym sandałem lód, zasklepiający niziny! Pięta uderzała o grudę calizny! W prawo i w lewo słały się gliny, rozmazane przez zawieje i pluty, oślinione przez piany bałwanów, a w czasie upału zeschłe w twarde skorupy. Badyle porostów i korzenie żarnowca wymarznięte do ziemi, krzaki głogu dzikiego, iwiny i tarek plątały się pod stopą pędzącą. Wysoko nad odpłuczyska poziomem
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.