Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

tość ze złotem się równała poza chińskim murem. Lśnił od zielonego aksamitu, którego ojczyzną były Indje, — od jedwabnego adamaszku z Damaszku i Babilonu rodem.
Stowarzyszał się z łowcami, idącymi pod wrzesień ponurą i niezbadaną bytowską puszczą na rykowiska jeleni. Gdy trwożne łanie zbijały się w gromadki po ośm i dziesięć, kryjąc się w zaroślach przed krasnym trzydziestoletnim rogaczem, ozdobionym koroną rogów rzeźbionych, co biegał wokół z nozdrzami spuszczonemi ku ziemi, — czarny łowiec z rozkoszą śledził igrzysko. Zaczajony w zaroślach pękał ze śmiechu, gdy dwa najtęższe byki, walcząc samowtór o prawo dostępu do stadka cichych i nadobnych łań, spuściwszy łby, z szaloną wściekłością wieńcami na się trzaskały. Radował się doskonale, gdy każdy z zapaśników odtrącał ciosy przeciwnika z niewidzianą zręcznością, a uderzał w odwet z furyą niesłychaną gałęziami ocznemi, ażeby wroga rozedrzeć. A rozkosz widza dosięgała zenitu, śmiech jegu brzmiał na całą puszczę, jakoby hukanie puchacza i jakoby pisk kani, skoro walczący rywale tak splątywali się wśród uderzeń wieńcami, iż żadna już na ziemi siła nie mogłaby rozwikłać i rozłączyć obłych odrośli, pokrytych zahaczeniami drobnych pereł. Stojąc tak pod cieniem milczących dębów, bez możności schylania pysków do trawy, która u kolan ich pachniała, połyskiwali na się ocznemi świecami, miotającemi nienawiść za dnia i w nocy, walczyli rykiem, aż póki wycieńczenie zupełne po dniach i tygodniach nie zwaliło obudwu zalotników na ziemię i śmierć straszliwa z miłości i głodu nie zakończyła ich boju. Czarny łowiec wdzierał się z towarzy-