szami w najgłębsze mateczniki, gdzie w mroku leśnym śniły wody posępnych wdzydzkich, sumińskich i kruszyńskich jezior, nad których brzegami, wśród ostrowów i długich zalewisk, idących w kraj, — w niskich zaroślach, przebywały rogacze, oczekujące na stwardnienie wieńców, karmiąc się bukwią i żołędziami, wrzosem, mchem i zieleniną pędów. Łanie, przewodniczki stada i młode jelonki, które jeszcze nie widywały ludzi, nie uczuwały lęku na widok dwunogów o bladych twarzach. Zbliżały się ufnie i z ciekawością, spoglądając na przybyszów naiwnemi cud-oczyma. Dopiero gdy ostro zacięte pocioski, niechybiającą rzucone prawicą, gasiły ich ufne oczy, wykłuwając jasne płomienie podłużnych źrenic, a okrutna sulica przebijała grotem nawylot serce przeczyste, rzucały się z nad Czarnej wody do ucieczki zarówno stare, samotnie żyjące wielkorogi, jak białoplamiste cielęta i tkliwe matki, które zwykły na mocy wrodzonego im geniuszu bohatersko za potomstwo umierać. Gdy stado uchodziło co siły z rodzinnej ostoi, czarny łowiec pędził za niem na czele szczwaczów, spuszczających srogie psy ze smyczy. Zawziętość jego rosła w biegu, gdy pędzący myśliwce mijali wzgórza i doliny, okrążali jeziora, wskok przebiegali lasy, przepływali rzeki i przesadzali strumienie. Ludzie przeistaczali się w psy zaciekłe, a psy zapożyczały wściekłości od ludzi. Jedni i drudzy nie pierwej spoczywali, aż dymiące od żaru jelita i krwawe narogi wydarli z rozszarpanego brzucha wielkiego jelenia, a czarny łowiec potężnemi rękami wyszarpał serce łani. ażeby patrzeć w nie ze wzgardą, miłością do potomstwa nawet po skonie bijące.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.