wite roje. Zadziwiająca to była sprawa, — zdumienie prastarych wodzów rodowych, — iż ów z końca świata przybłęda znajdował zawsze i wszędzie sojusznika w młodzieży. Umiał w szczególniejszy sposób trafić do ucha nadchodzącego po starem pokolenia. W ogień by byli szli za nim, gdy ich podszczuwał przeciwko starych powadze, przeciw prawom, zasadom, uchwałom, obyczajom, mądrym przepisom i wypróbowanym, stokroć sprawdzonym, zestarzałym przesądom. Nie było pomysłu przewrotności, któregoby nie wmówił młodzieńcom. Nie było bluźnierstwa, świętokradztwa, głupstwa, któregoby za nim nie powtarzali z zaciekłem uniesieniem, twierdząc, że to jest właśnie odrodzenie, nowina, wyzwalająca ze starej zgnilizny. Uczył tych młodych bartników nowych sposobów omamiania bezgrzesznej pszczoły, pokazywał, jak wyrąbywać dzienie z kłód i umieszczać je na jasnych, miodem płynących łąkach W postaci stojaków, lub leżaków. Uczył, jak na łakomego niedźwiedzia zastawiać dzwon, czyli samobitnię, — gruby i ciężki kloc, uwieszony na dębowej wici w tem miejscu, którędy niedźwiedź jedynie może się ku barci podbierać. Zaczajony z towarzyszami w gęstwinie, tarzał się ze śmiechu po ziemi, gdy niedźwiedź, wlazłszy na drzewo, i chcąc zatwor odemknąć, odpychał kloc łapą jaknajdalej, a to ciężkie drewno, wracając na swe miejsce z chyżością wzmożoną ku środkowi, waliło go po łbie i po łapach. Zabawa się zwiększała, gdy zwierz, nie znający praw wychylenia i powrotu wahadła w ruch puszczonego pod działaniem siły ciężkości, walczył z natrętnym klocem coraz zacieklej, uparciej, gniewniej, odpychał go precz coraz mocniej
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.