Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

i dalej, wreszcie z całej siły od siebie, a martwa kłada, zapożyczywszy właśnie tyleż złości i potęgi ciosu od rabusia, ile on jej wyładowywał, coraz mocniej go prała w łeb, w kufę, w zębce wyszczerzone i w jarzące się ślepia. Aż nie mogąc pokonać szatańskiego prawa mechaniki, ze zwieruszonym mózgiem, wybitemi zębami i oślepiony na dobre, walił się łbem na dół, nie skosztowawszy miodu.
Nie mniej zabawne widowisko czynił bartnik Smętek, zastawiając na niedźwiedzia kolebkę, to znaczy kosz lipowy, umocowany na silnym i sprężystym drągu, przygiętym tak do barci, ażeby kobiałka znajdowała się tuż przy zatworze. Niedźwiedź, dolazłszy do barci, siadał z uciechą w napotkanej, wygodnej koszałce, lecz skoro tylko zatwór odrzucił, drąg siłą sprężystości swej unosił go wysoko w górę i daleko od drzewa. Ponieważ grunt dookoła barci nabity był kołami zaostrzonemi, sterczącemi złowrogo, niedźwiedź, nie widząc nigdzie miejsca do skoku, siedział bezradnie, zawieszony wysoko w powietrzu, zastanawiając się nad łotrowstwem bartniczem, — aż go młodzieńcy, uzbrojeni w ostre dzidy wydobywali z koszałki. Smętek czynił to wszystko, ażeby między starszyzną i młodzieżą wytworzyć przepaść, ośmieszyć starych, którzy z rogaczem wychodzili starym obyczajem na śmiertelny bój z misiem — ażeby rozdąć pychę młokosów, złość i mściwość starców, ażeby zasiać burzę w rodach, która częstokroć na synobójstwie lub ojcobójstwie się kończyła. Sam szedł dalej. W wielkich lasach, pod cieniem niebotycznych drzew śniły błękitne powierzchnie wód, a beztrwożne ryby, jeszcze nie zaznawszy, co może