Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

otrok przychodni podnosił głowę, wyśmiewał stare, dziwaczne prawo i zwał je krzywdą tęgich chłopów, którzy całą rzecz wykonali. Podniecał chciwość ich, dziedziców toni na wielkiem i na małem morzu, ażeby dla siebie samych całki połów zagarniali. Czerwcowe i lipcowe noce trawił z rybakami na czółnie w odległości morza dla połowu wielkich storni i mniejszych gładys bańtek. Zapuszczał wraz z innymi włok z matnią po gruncie chodzącą. Gdy ciemne żagle leniwie zwisały, a w gwiaździstem niebie powłoki nieruchome chmurek tkwiły niezmienione, jakgdyby ucieleśnienia tchnień górnego powiewu, mówił tym zasłuchanym prostakom, ciemnym zjadaczom ryby, co życie trawią na swym jałowym, przez burze potarganym przylądku, o dalekich ziemiach, cesarstwach, ludach czarnych i żółtych. Mówił im o straszliwych oceanach, cichych fiordach, niebotycznych górach, na których wieczny lód leży i śnią czarujące, modrowode jeziora, — o gorących pustyniach, poprzez które brną karawany dwugarbnych zwierząt, depcąc kości, zasypane przez piaski latające. Mówił im o prastarych, wielkich miastach, o wojskach, zakutych w żelazo, o bitwach tak straszliwych, iż rzeki krwi z nich wypływają w niziny, — o bogach wszechpotężnych i królach, usiłujących boską władzę uzyskać. Lecz oni, poczytując te gadaniny za baśnie wymyślone przez łgorza, i mało sobie ważąc bogów albo i królów dalekich, pustynie i góry, dwugarbne zwierzęta i bitwy, — pytali, co jest za temi oto zamglonemi cyplami, co jest tam, za ostatnią smugą ziemi, czego już w najczystszy dzień jesieni oko ująć nie zdoła. Mówił im tedy o przecudnem ostrowisku