Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

strąd to po to, żeby ich dobić, obedrzeć i wraz z ciężkim głazem u szyi na niezgłębione zepchnąć przepadlisko morza, — samym sudno opanować, szaty jego potargane naprawić, dziury w kadłubie załatać, smołą zalepić, oręż przysposobić i na zbój morski bieżeć.
Gdy się najstraszliwsza z burz zimowych rozpęta, zachodnim wichrem gnana na piaski wysokie Helu, wzdęte morze w prysk pójdzie, stanie się, jak żelazo i, jak żelazo, zbieleje, — bałwan wielkości jastrzębiej góry za bałwanem pobiegnie poprzez cieśniny trójwyspu, — gdy siła niepojęta ode dna wody zacznie wymiatać, bełty zwierzchnie ponad brzegi ponosić, piaski denne wygarniać, skrętem wiry zawijać nad niedosięgłemi zdradami, — wtedy właśnie cichaczem wyjechać. Płyną ze wschodu na zachód, od Nowgorodu do Stargardu i z Wolina do Gdańska kupieckie okręty, pełne cudnych futer, srebrzystych i białych, niebieskich i czarnych, kożuchów owczych, miodu i wosku, chmielu, wina, czarujących wyrobów ze złota i srebra, z żelaza i bronzu, broni dziwnej i pieniędzy okrągłych, z rytym po dwu stronach obrazem, — pełne koni i zwierząt, — pełne najcudniejszych kobiet — na sprzedaż. Po nocy, w ślepą wichurę i nieszczędną ulewę na pokład się wedrzeć, straż milczkiem zasiec i wykłuć, płócienne skrzydła i szaty zdziurawić, żeby korab nie uszedł, i do swego brzegu wielki kadłub przyciągnąć.
Gdy rankiem w milczeniu, rozmyślający wracali, żegnał ich skinieniem głowy, pewien, że nie zapomną nauki. Szedł do rozkopująch ławice piaskowe i brodzących wśród mielizn, żeby na bryłę bladego jantaru