natrafić. Ludzie obleczeni w skóry brnęli po pas i po szyję z sieciami w kształcie czerpaków, łowiąc morską kidzenę, żeby ją pilnie przepatrywać, czy wśród traw i porostów nie widać cennej zdobyczy. Trafiali bowiem na różnoforemne, płaskie i podłużne bryły, wielkie, jak dwie pięście dorosłego mężczyzny, a nawet na olbrzymie, o stopie średnicy, — na okazy doskonałej formy, kształtu i rozmiarów dojrzałej gruszki-panny, lub na kule, podobne do kropel stężałych na wzór owocu morela. Jedne z tych znalezisk miały na sobie powłokę, chropawy nalot z piasku czy gliny, przywarły na głucho, który dla przejrzystości wewnętrznej stanowił szatę złotawą, — inne były całkiem nagie, jakby odłamane od znacznie większej calizny, a w złamaniu swem gładkie i aż do dna czyste, dające się przejrzeć na wylot. Barwa tych dziwotwornych darów morza była przerozmaita: wiśniowa, jak przeczysty miód młody, albo niemal czarna, jako miód prastary, — żółta, niby wosk, lub bława, jako obar żywy, ciekący z sosen na wiosnę. Niektóre odszczepy i ułamki były w kolorze zamglone, mleczne, zielonkawe, brunatne, — niektóre zaś miały w sobie niby naśladownictwo kłębów dymu. Jeszcze inne w nieskalanem swem przezroczu, taiły nikle, białawe żyłeczki, przypominające do złudzenia, w szczególnem zmniejszeniu odnóżki i prążki kapuścianego liścia.
Smętek, dostawszy w swe ręce te lekkie kamienie, siadał na brzegu i przepatrywał ich wnętrza. Zawierały w swej głębi krynicznej komary, muchy, mole skrzydełka ważek, nogi pajączków, mrówki, maleńkie niewidzialne chrząszczyki, ćmy, szczątki kory i gałą-
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.