Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

Mała bryła bursztynu wyciekła z łona sosny, nieznanej nam i obcej, obok której rosły palmy wszelkiego rodzaju i kształtu, słodkie kasztany, eukaliptus i magnolia, dęby, jałowce i buki.
Gdy ciepła ojczyzna bursztynowej sosny z jej morzami zastygła, zziębła i wymarzła pod lodowcem straszliwej grubości, on tylko sam ocalał, żywy płyn drzewa dawno zmarłego. Do obcej ziemi i do cudzych brzegów przybijał teraz oto, rozbitek ze światów słonecznych, pogrzebionych na wieki. Smętek pozdrawiał wiecznotrwałość łątki małej. Lubował się postacią towarzyszki w nieszkończonem trwaniu. Żałował jej, iż, tak urocza i zwiewna, nie ma prawa do ruchu, prawa do rozpostarcia skrzydełek, ażeby z więzienia wyfrunąć i narówni z nim samym przestwory wieczności przemierzać. Pocieszał ją jednak pewnem sekretnem wskazaniem. Mówił jej, iż w ludzkiem plemieniu, co się za potężne poczytuje nad wyraz, mocarz niejeden, — sam syn Kambizesa, król nad króle, Cyrus wielki, który potęgę Persów ufundował i nad całą Azyą skinienie swoje rozpostarł, — sam król Dawid, pastuch i monarcha, znawca serca ludzi i wieszczbiarz, — sam margraf Gero, nieubłagany plemion tępiciel i budowniczy nowej potęgi na gruzach, — oddałby połowę państwa i połowę życia, gdyby mógł patrzeć tak oto w kształt najdroższy, nawet zagasły i znieruchomiały, — ten umiłowanej małżonki Kassadany, a tamten w postać syna, przełożonego w miłości ojcowskiej ponad zdobycz i władzę, ponad złoty tron i prawo przemocy nad ludami, — umiłowanego bardziej, niż życie. Któryż z mocarzów nie odrzuciłby berła i korony, byleby mieć