skądś, z pradawna powiewy wiośnianych wietrzyków, zapachy rokicin słońcem przygrzanych, ziół rezedy, — tęsknoty i pożądania, które już w otchłań wsiąkły i nicością się stały, — rzeczy-sny, — widzenia wypadków — bezbarwne, długie smugi, — rzuty młodocianej imaginacyi i popędy woli, zamurowane nazawsze w sylogizmach doświadczonej cnoty i niezłomnego rozumu, — wszystko dawne, rozpierzchłe, lotne, wietrzne, czego słowo nie wyrazi, — zawrzało w głębiach duszy, niby ukrop na ogniu. Stało się nowe, godne żalu. I to nawet, — o, dziwna siło! — co było niegdyś boleścią ponad miarę. Przemoc tyranów, ociekających krwią ofiar i zawziętych w ślepym uporze, przemoc tłumu, bardziej zaciekłego w swym zwierzęcym obyczaju, niż sama władców tyrania, — krew braci i rodziny pod mieczami i ostrzem toporów, — poniżenia, groźby, urągowiska wypędzenie z ojczyzny, przymus do wiekuistej po świecie wędrówki...
Wędrówki dalekie krainą Czech, Germanii, polami słodkiej Francyi do Dijon, po bratnią duszę z dalekiej Brytanii, Astryka-Atanazego, — do cichego w Tours grobu świętego Marcina, który nawet dyabłu gotów był odpuścić winy, — do świętego Dyonizego w Paryżu, do relikwii świętego Benedykta we Floryaku, — dolinami gór i błoniami Italii do Rzymu, do Monte Cassino i Valla Luce, — równinami Pannonii, lasami Polski... Kędyż jest koniec tej ziemi drzew, traw, rzek i pustkowia?
Szukanie, wieczne szukanie. Nieustanne, nieustanne szukanie.
W głębi ciemnych bazylik, o wnętrzu czarnozło-
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.