Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

jasnych warkoczy, które promień wiosennego słońca ozłocił, — w głębinie oczu trwa, w żyłach, wraz ze krwią płynie. Na falach rozkoszy muzycznej wciela się w piersi żywy, dziewczęcy głos. Radość podźwignęła ku widzeniu ramiona.
— Odejdź odemnie! — proszą się usta spieczone. Jestem nieszczęśliwy wędrowiec, do innego idący świata, gdzie Bóg prawdy mojej przebywa. Jestem tułacz samotny, szukający śmierci w Chrystusie.
— Czemuś mię nie chciał, władaczu młody, najpiękniejszy z królewiąt ziemi?
— Szukałem na świecie i nie mogłem znaleźć zbawienia świata. Chciałem rodzaj ludzki ramiony swemi podźwignąć ku niebu. Chciałem królestwo Boga wiecznego ściągnąć na ziemię i wśród plemion ludzkich osadzić.
— Ach! — westchnął czarujący cień. — Patrzałam tylekroć z pod czarnego dachu mego rodzica, gdyś szedł zadumany nad brzegiem wody. Patrzałam poprzez strumienie łez, kiedyś na swym czarnym rumaku odjeżdżał. Kochałam cię aż do szaleństwa. Ileż to razy biegłam po śladach twych stóp w woniejące zagaja, ileż to razy szukałam cię, żeby tobie jedynemu oddać wszystek mój czar, gorącą nagość mego ciała, nienasyconą moją rozpustę, którą dla ciebie jedynego ciemnemi nocami wyśniłam. Odszedłeś, mnichu, w niebo zapatrzony!
Zobaczył znowu najtajniejsze piekło swoje, — debrze radosne nad Cydliną, wyśnioną tylekroć, nieistniejącą już na ziemi — ziemię szczęśliwą. Wzdychały tam lepkie, wiosenne listeczki brzóz i blade pędy