Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wieszcz, — panie!
Dmie zawieja w krwawe doły po oczach
Sieką śniegi lecące włos skudłany nad czołem.
Daje puszcza policzki obmarzłemi wiechami bladym licom królewskim. Krzywa jedla go siepie uschniętemi sękami gałęzi, — w pałąk zgięty od wichru świerk go smaga włochatemi spławiny, — buk go gnatem uschniętym w pierś uderza, jak oszczep człowieczy, — dąb go chwyta za gardziel w stryki wici skostniałych. Chrapie koń, czując zwierza w ostępie. A w okręgach pustkowia zagra wieszcz straszną pieśń wygnanemu z ojczyzny. Śpiewa mu na piszczałce przedziwnej o synu. Za tę lirę, — powiada, — coś połamał, tyranie, piszczel syna podjąłem i muzyckie uczyniłem narzędzie.
Och, nie kłują tak igły sosnowe, w rany oczu wmiecione, jako boli w serce wbita o synu śpiewanka!
Nie pomści krzywdy ojca syn wierny, wyznawca jedyny, jenże śpi pod sklepieniem ceglanem!
Nie udźwignie już miecza krwawego ręka syna struchlała.
Nie wstąpi jego stopa junacka w strzemiona ojcowe.
Z czterech tarcic dębowych zbite jego królestwo.
Z młodocianej prawicy piszczel oto, muzyckie narzędzie.
— Precz odemnie, grzesznika, nędzny smerdo! Król jestem, król z królów! Sam chcę jechać przez pustkowie mej włości.