Na czele szczupłej garstki kawalerów Zakonu Teutońskiego Panny Maryi Jerozolimskiej imienia jechał Herman Balk lasów nieskończonych przestworzem. Nie chciał, by towarzysze wyprawy — Konrad Landsberg i Otto von Saleide, którzy pierwsi z południa na ziemie mazowieckie przybiegli, — by późniejsi przybysze — Dietrich Bernheim marszałek, — Komendator Konrad Tutele, Henryk Berg z Turyngii Haus-Compthur przyszłych twierdz Zakonu, szpitalnik Henryk Zeitz z Wittchendorfu, Bernard Ellenbogen i Otto Querfurt troskę jego widzieli — więc twarz zakrył przyłbicą. Nie chciał, by secina soldnerów i knechtów, towarzyszących na wyprawę rycerzom, traciła ducha, a laicy »heimliche« i bracia służący, tłum wątpliwego męstwa, lekką zbroją okryty, trwożył się jeszcze bardziej, postrzegając niepokój dowódzcy.
Ukrywał tedy pod swą hartowną, medyolańską zbroją, pod czarną tuniką i białym płaszczem z czarnym krzyżem na lewem ramieniu dzieło ciężkie, pomysł i czyn zarazem ponad siły jednego człowieka.
A sam był przecie wodzem rzeszy nielicznej, rozkazodawcą nieświadomych i doradcą swym własnym w tym świecie nieznanym.
Puszcza sosnowa szumiała wokoło. Zimne jeziora: