szczytach przyłbic i świstał w przeziory oczne szyszaków, owiewając spracowane głowy cudami złudzenia.
Kędyś w puszczy ujrzeli na swej drodze jeźdźca dziwnie pięknego. Człowiek ten sam był w bezdrożach. Miał na sobie kiereję ze skór rysich, na głowie jakby przyłbicę z turzej głowy, wraz z rogami na czaszkę wtłoczoną, na piersiach kirys z rzemienia naszyty żelaznemi blaszkami. Miecz miał stalowy u boku, rzemienne buksy i grube skórznie na nogach, a do napiętków, przytwierdzone długie ostrogi.
Koń nieopisanej piękności grzał się i wściekał od złotych kolców pod jeźdźcem tym młodocianym.
Herman Balk skinął na swoich, ujrzawszy rycerza na połowie wyżyny wzgórza łysego.
Skoczyli ku niemu »heimliche«, »soldnery«, »knechty«, ażeby go otoczyć i pojmać.
Tamtem czekał bez trwogi.
Gdy go osaczyli błyskiem koncerzów, — uśmiechem wyniosłym pchnął ich od siebie. Dał znak, że chce mówić z dowódcą.
Herman Balk przystał.
— Ktoś jest w mem państwie? — zapytał go pruski młodzieniec.
Zdumiał się Herman Balk niepomału, ten bowiem samotny barbarzyńca przemawiał doń w teutońskiej gwarze.
Herman Balk skłonił się, słysząc, iż spotyka władzcę pogan. Wymienił z pokorą godność swoją w Zakonie, urząd Landspflegera, czyli namiestnika tej strony. Dodał, wymijając prawdę, iż szuka w tych oto lasach siedziby biskupa Krystyana, leżącej kędyś po-
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.