niżej największej głębokości Wisły, na wysypisku, zalewanym przez wody licznych nogaci, kędyś w osadzie Czartyrn, dawnej warowni gdańskich Pomorzan, którą to nazwę wardze teutońskiej lżej było zwać Zantyrem. Wyznał, iż do biskupa Krystyana w Zantyrze jedzie z polecenia Zakonu.
Władzca pruski słuchał.
Nachylił się do mistrza prowincyi i rzekł zcicha, żeby braci i knechtów oddalić, gdyż samowtór chciałby wieść ważną rozmowę.
Herman Balk z uwagą miejsce obejrzał, a postrzegłszy, iż nie może być w pobliżu żadnej zasadzki, a zdrada jest niemożliwa, przystał na rozmowę bez świadków.
Wyjechali dwaj, sami, galopem, sadząc bachmatami w wielkich skokach na skraj wzgórza łysego. Widać było stamtąd na wschód i zachód, na północ i południe przestrzeń wielką.
— Z kimże mam szczęście mówić, o panie? — zapytał z pokorą krzyżak.
— Jestem kunigas tej krainy. Nie sam jeden władam tutejszym obszarem, nie ja jeden nad całą pruską ziemią panuję, lecz nad tym oto przestworem, który oczy nasze ogarnąć mogą, a nasze konie mogłyby przebiec wskok aż do tchu ostatniego — ja panuję.
Powtóre skłonił się Landspfleger ziemi pruskiej przed jej panem.
— Zapytam wzamian, — rzekł młodzieniec pogański, — kimże jesteś w istocie, cudzoziemcze?
— Nikim. Zakonnikiem, który wypełnia śluby czystości, posłuszeństwa, ubóstwa.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.