— A nosisz przecie tytuł opiekuna tej strony.
— Jestem kwatermistrzem Boga na tej ziemi...
— »Boga na tej ziemi«... — powtórzył tamten w zadumie. — Bogów jest dużo na ziemi.
Jeżeli wszyscy bogowie wyślą kwatermistrzów swych, odzianych w pancerz i zamczysty chełm, uzbrojonych w miecz i stryk na tę pruską krainę, gdzież się ona podzieje?
— Jestem kwatermistrzem Boga Jedynego, Prawdy wiecznej, na krzyżu przez nieprawy świat umęczonej, Jezusa Chrystusa.
— «Jezusa Chrystusa»... — powtórzył tamten, jak echo, w niezgłębionej zadumie.
Marzenie, pełne zgrozy i bezdennej boleści zasłoniło jego oczy i straszny gniew, co w nich płonął.
— Pamiętam... — myślał, — widząc przed sobą skałę wysoką, skałę samotną w jałowej judzkiej pustyni i Jezusa Chrystusa na skale wysokiej sam na sam z szatanem.
Otrząsnął się. Stanął w strzemionach. Wyrwał z pochwy miecz i pchnął nim przed się, w powietrze.
Orle, sokole, krogulcze i kanie pióra, wetknięte między rogi głowy bawołu, która kunigasowi za przyłbicę służyła, zachwiały się ze drżeniem. Wilcze skóry, jako czaprak z pod jego siodła zwisające, pociągnęły się ku przodowi, jak żywe.
Pokonał w sobie furyę. Zwabił na usta uśmiech łaskawy.
— Przychodził do tej krainy, — rzekł, — tak wspominają wajdelotów, talissonów i ligastonów wywody a pienia, posłaniec od Jezusa Chrystusa.
Cichy. Pokorny. Uśmiechnięty.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.