oczy pruskiego zdrajcy. I wyczytał we wzroku tamtego, że z konia zsiąść musi, i, upadłszy na kolana, oddać mu pokłon. We wzroku tym było coś więcej, niż szalbierstwo i podrobienie dokumentów, niż zdolność do matactwa i oszustwa, do krzywoprzysięstwa i tyranii, niż zdatność do wyprowadzenia w pole wszystkich jurystów i szachrajów świata, niż umiejętność zatarcia prawdy, wykrzywienia istoty rzeczy i pochwycenia w porę fałszu owoców.
We wzroku tym była sama w sobie, istotna, własna, zupełna dusza Hermana Balka. To jego własna dusza zzewnątrz patrzała mu w oczy.
— Pędź stąd stado ludzkie w imię Jezusa Chrystusa, w imię dobra i cnoty, w imię przebaczenia i miłości, w imię odpuszczenia grzechu i zapomnienia winy, — pal siedziby w trudzie rąk sklecone, zaorz ziemią miejsca, gdzie stały. Niechaj nowy przychodzień osiada na popielisku. Niech stanie szubienica między lądem i morzem. Niech nie obsycha w gnuśnym spoczynku twój miecz nagi. Niech stryk twój zawsze będzie wyprężony.
Herman Balk zsiadł z konia i, zgiąwszy kolana, ucałował nogę władzcy.
Tamten wyciągnął miecz i dotknął nim jego ramienia.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.