gładził swą długą i, jak łopata, rozpostartą brodę, a wśród niskich ukłonów pokazywał raz wraz jaśnie panom, wielmożom polskim i pomorskim soroki wyprawnych futer sobolich, rysich, gronostajowych i niebieskolisich. Bez względu na czasy tak niepewne, na zmiany panów grodu i kraju, nie wahał się przywieźć na sprzedaż błamów czarującego carogrodzkiego złotogłowiu i parczy szkarłatnej. Pozwalał zaglądać do swych sepetów, pełnych bezcennych, wielobarwnych kamieni, łańcuchów ze złota, sygnetów i pierścionków, zausznic i naszyjników perłowych.
Kagańce smolne, tu i tam wetknięte w miejskie mury, latarnie pozawieszane nad towarem i stosy łuczywa, podsycanego przez miejskich pachołków na szczycie niedokończonej jeszcze wieży »Patrz w górę«, oświetlały tłum ogromny, przewalający się we wszystkich kierunkach, i wielkimi plamami padały tu i tam na ten obszar i wielobarwną masę. Cała dziedzina pełna była ciżby ludowej, mężczyzn i kobiet, dzieci i starców, Kaszubów i Polaków, Niemców, przechodniów, ludzi z morza i z lądu, z pól i lasów, rolników, myśliwców i wojaków, osiadłych i włóczęgów.
Wrzaskliwe targi i głośne strzelenia dłonią o dłoń przy dobijaniu targu, krzyki przekupniów i spekulantów, głośne rozmyślania nabywców, uganianie się straży za rzezimieszkami i urwipołciami, nawoływania się i głośne rozmowy, jak w lesie i na polu wieśniaków w najrozmaitszych gwarach od mazurskiej do pomorskiej, — kwiki zwierząt, pisk ptasi, rżenie końskie, — ruch wszystkich we wszelkich kierunkach, — pośpiech, podniecenie i wesołość napełniały ten przestwór.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.