Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Bóg nie chcoł te kowoia do nieba wząc, ale ten djobeł rzek:
— Ja uostanę tak długo tu, jaż te go do nieba wezniesz!
Tak muszeł Bóg kowala do nieba wząc, bo djobła uon doch ni mógł uotrzemac.
Opowiedziawszy tę bajkę, Wyszka długo śmiał się z dyabłów, przybitych za uszy do odrzwiów piekła, mlaskał wargą i językiem o bezzębe dziąsło i nos zakrzywiony ze starości kierował to tu, to tam, badając wrażenie, wywołane przez powieść.
Zachwycało go męstwo kowala i chciał je mieć przez słuchaczów uczczone. Młodzi jakotako przyjęli gadkę dziadową, ale ulubienica wszystkich, gładka Tekla, jednem uchem złowiła treść, a drugiem ją wnet wypuściła. Nic w tem nie dostrzegła ciekawego.
Suszyła zęby do młodego Pruszaka i chichotała z nim o czemś tam ich własnem.
Stary błysnął rozzłoszczoną źrenicą i zacichł wyniośle. Wiedział przecie, co mówi i do kogo. Chciał uczyć tych oto młodych walki z dyabłem, jak sam z nim mocował się za życia. Małoż to Zły wylał na drogi jego dawne złości i zdrady! Ileż to krzywd zadał! Kto mógł zliczyć straszne podstępy i znęcanie się Smętka, gdy się nie spodzieć, — uderzenia pięścią między oczy w godzinie przecudnych wzruszeń, — krwawe zapasy, nękania, przyduszenia, podbicia kolan, osaczenia tak przemyślne, iż tylko łaska Boga mogła z obieży tych wybawić.
Wspominał. Wspominał wszystko. Uszedł w swój świat i zapomniał, że są obok niego dzieci, wnuczka, słudzy, otroki, parobcy i dziewczyny. Widział smugi