jeziorem. Podniósł głowę. Patrzał. Oto miał przed oczyma drzewiny sadu za domem, każdą wypielęgnowaną na podobieństwo dziecka, obdarzona wszystkiem, czego jej było potrzeba, ażeby mogła wydać kwiat swój i owoc. Jakże głęboko miłował te bezmowne, przedziwne istoty, które za trochę opieki i czułości płacą nieprzeliczoną nadwyżką kwiatów, owoców, zapachów, najdziwotworniejszych w kształcie, rozpostarciu, życiu, barwie i smaku. Tam stała pewna chorowita jabłoneczka, z którą tyle było zachodu, pielęgnacyi, odziewania jej na zimę w sukienkę z kłoci i powróseł, bielenia w przedwiośnia od odziemka, wyiskiwania z mszyc i natrętnych mrówek, nim się na schwał wybrała, a teraz wzamian za trochę nawozu, podlanego między korzenie, sypie kwieciem i mnóstwem jabłek tak doskonałych w smaku, tak przemyślnie niezbędnych, tak dobrych i stworzonych dla wnętrzności człowieka. Pod tamtą gruszą leży zakopany pies, zestarzały stróż dziedzińca, wierny Czuja. Ten się z gruszką połączył. Za wszystko dobre, co kiedykolwiek z ręki dostał, za każde łaskawe spojrzenie i pogłaskanie, tak niewymownie mądry zawsze i uczciwy, jeszcze i jeszcze, z roku na rok po tysiąc razy o wszystkich w smaku gruszek pamięta i za wszystko dziękuje. W dzień Bożego Narodzenia wspomną o nim rok rocznie, — cały dom wypowie jego imię, choć już szczekania u węgłów nikt nie posłyszy, — gdy ostatnią z jesieni gruszkę smakować będą, że ta oto z prochów starego Czui, na szlachetnym popiele zrodzona. I znów na wiosnę, gdy się kwiatem drzewo osuje westchną z głębi, iż to tak nad Czują wieczne życie jaśnieje.
Oto tam ścieżka w głąb sadu idąca, w ciemny
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.