Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

uwagę, iż suma to zbyt nędzna, ażeby ją nawet wymienić w obliczu cesarza. Król rzymski śmiechem wybuchnie doprawdy, posłyszawszy, iż się za dziesięć tysięcy marek ogromny kraj sprzedaje. A bez potwierdzenia Adolfa Nassauskiego ten układ nie miałby wagi.
— Równie jak bez zgody najmiłościwszego pana naszego i ojca świętego, którą my znowu będziemy musieli wyjednać sobie... — dorzucił z naciskiem Henryk von Plotzke, mistrz pruskiej prowincji.
— Kraj wielki, mówisz, Wasza Dostojność... — ozwał się Zygfryd von Feuchtwangen. Cóż to za kraj — na Boga! Moczary, jak te oto, zalewiska morskie po szyję koniowi, jeziora, puszcze, pełne śniegu lodu i dzikich strumieni...
— Zwierz tylko straszny wałęsa się tutaj w poprzek bagien i pustkowia... — dorzucił jeden z braci zakonnych.
— Człowiek, o ile się trafi, to przez Bóg żywy! raczej zwierzę dwunogie, niż istota z duszą nieśmiertelną... — mówił inny z Krzyżaków.
— Dymne chałupy, brudem ludzkim o trzy łany cuchnące, wpółnagie dzieci, błąkające się latem wśród jeżyn, schylone nad jagodami, a w zimie wędzące się w dymie... Surowizny i kwasy to pokarm tych ludzi. Chleba prawie nie znają — mówił von Plotzke, odymając wargi.
— Jeżeli trafi się w lasach siedziba wielkiego posiedziciela, to taka, jak ta oto... — wtrącił ze śmiechem szyderczym jeden z młodszych braci.
— Ludzi tu mało. Prawie ich niema, zwłaszcza w północnej stronie, — dorzucił hrabia von Plotzke.