— My jednak, o Panie, musimy i jego brać w rachubę, wszystko czyniąc według praw boskich i ludzkich. Musimy, albo nabyć jego pretensye do tej ziemi, albo je orężem od niego odebrać. Dla tego jesteśmy tak skąpi, jak Wasza Miłość raczyła nas posądzić.
— Są jeszcze książęta Rugii, Bogusław szczeciński... — mówił wielki mistrz Zakonu.
— Tych ja biorę na siebie. Tych uroczyście biorę na siebie... — odparł margraf.
— Rozumiemy. Rozumiemy doskonale. Lecz te sprawy są zawikłane, niejasne, niepewne. My znamy się na wartości darowizn cesarskich. Chcemy uważać ten kraj cały za lenno cesarza. Chcemy! Nabywamy wszelkie prawa i pretensye do tego kraju. A więc, Wasza Miłość?
Margraf przysunął sobie nogą zydel najbliższy i na nim oparł kolano.
Stał się wyniosły, pyszny, wspaniały, monarszy. Rzekł majestatycznie:
— Ustępuję wam me prawa i pretensye do całej ziemi północnej od Łeby po Wisłę i od morza po Kujawy — za dwadzieścia tysięcy marek brandenburskiej wagi.
Wielki mistrz zwiesił głowę i milczał,
— No? — spytał margraf wyniośle.
— Nie, Miłościwy Panie.
— Więc cóż? Mamże znowu zbrojno nachodzić te strony?
— Zbrojno? — zapytał z ironią mistrz prowincyi. Nie starczy na to ceł rzecznych i dochodów z osobistego majątku...
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.