Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

sycona ciekawość, nieugaszona żądza, — ogień, palący podeszwy na ziemiach zaludnionych i zamieszkałych przez plemię człowiecze, — paliła go, narzucając pytanie, co jest dalej, co jest tam jeszcze, co się tam kryje po za wielkim lądem, który już zobaczył. Wyspy poznane były dlań, jako sprzęty znajome, leżące w ciemności mrocznej izby dzieciństwa, posępne i groźne. Obchodził je omackiem, w ciemności, znane już kanty wyczuwając rękoma. Lecz co jest tam w trzeciej izbie, w lochu ciemnym, tajemnicą zionącym? Ludzie tameczni, w futra zwierząt zaszyci, gdy siedział u ich ogniska, w straszliwym zaduchu, za szybami z rozciągniętych kiszek foki i gdy pobratersku tran z nimi popijał, dawali mu zagmatwane wskazówki, śpiewali tajemnicze legendy, wypowiadali klechdy symboliczne, niezrozumiałe dla tłomacza, o czemś przedziwnem w zachodniej i południowej stronie. Dreszcz go, jak piorun, od stóp do głów przebiegał na myśl, co oni wiedzą, o czem napomykają, co wróżą.
Byłaż na owem południu ziemia ciepła? Istniałże tam ląd inny za wielobarwnem morzem, mieniącem się od zorzy? Jakiż był ów ląd, jeśli istniał? Kto go posiadł? Jakie zwierze przebiegało wskroś tego kraju ciepłego? Co tam było?
Nie mógł zaspokoić swej pasyi, nie mógł dalej popłynąć, gdyż właściciele okrętu kazali mu powracać. Powrócił. Ale odtąd nie znosił izb ogrzanych, dymu chat, gwaru miast, zaduchu ludzi, co sobie na małej przestrzeni dziedziny obtłukują boki, wyrywają jadło, odzież, schronisko, dorobek i władzę. Sam był wciąż