Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

florenów. Przyszła chwila, iż nie znalazł w kalecie jednego grosza, jednego szeląga, jednego denara.
Dopóki swym majstrom, budownikom wielkiej galeony, oraz łodzi pomocniczej, ośmiowiosłowej fragady, i jeszcze jednego małego bata o dwu wiosłach, — dopóki cieślom, tokarzowi, stolarzom, tkaczom, kowalom, mosiężnikowi, szklarzowi i żagielmistrzowi płacił grubym gotowym pieniądzem, szczodrze sypał tryngieldy, dawał strawne, na piwo, świętojańskie, do szaleńca w czasie pijatyki, wszystko szło jako tako z pracującym narodem. Lecz gdy zabrakło pieniędzy, prysło wszystko. Nikt nie chciał pożyczyć jednego talara. Robociądze i rzemieślnicy, zatrudnieni przy statku i chłopi przygodni, tagielnicy, porwali się na nogi, jak sparzeni ukropem. Rozumieli tylko swój zysk i zarobek. Patrzyli mu w oczy i na ręce, kiedy wypłaci należność. Dopytywali się, kiedy podwyższy. Jeżeli zalegał w wypłacie, burzyli się, a gdy nie mógł podwyższyć, wściekali się i grozili, jako wyzyskiwaczowi ich pracy i rabusiowi cielesnej krwawicy. Oryle nastawali o należną, a zaległą zapłatę. Handlarze dębiny domagali się zysków, jako od człowieka, który wielkie skarby zamyśla osiągnąć z tej swojej łabędziej chimery. Wytwórcy narzędzi, właściciele materjałów nachodzili go, wymagając uiszczenia należności, albo zaliczek na nowe obstalunki i nieskończone potrzeby. A kiedy się wszyscy spostrzegli, że już pustka w kalecie, czyniono mu na ucho propozycye sprzedaży »Łabędzia«. Na statek handlowy, na rybacki, przewozowy, nadbrzeżny, portowy, — wreszcie, — piracki. Patrzano nań spodełba, czy się sam na kapra morskiego nie gotuje cichaczem. Ale