Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Wokół były rzeczy martwe, lub wrogie.
Jedynym żywiołem, który się doń pogarnął, byli łotrzykowie z wybrzeża, z wszystkich zatok pomorskich. Wałęsali się wokół statku rozbójnicy po odsiedzeniu więzienia, ukrywający się w norach przedmieść, zalegający szynkownie portowe, — byli podkomendni zbójów morskich, wygnani na ląd przez hersztów wskutek łotrostw nadto rozpasanych, tajnych buntów i zdrady, — piraci bez statku na swą własną rękę, albo kapry, żyjące sposobem kooperatywy w łajdactwie.
Stawały przed oczyma kapitana nygusy, których żadna choroba zagryźć nie zdołała w rozwiązłem ich życiu, których wiatr morski się nie imał, a mróz nie mógł wytępić, robactwo zeżreć, a ludzie osiadli swemi przemyślnemi torturami w sądach i gnojeniem po kaźniach wygubić nie potrafili na suszy.
Ci to właśnie wpraszali się na załogę »Łabędzia«. Ofiarowali do usług swe szpony, wysłużone i doświadczone sztylety, ramiona niedźwiedzi, kły dzików, siłę tura, swój przemyślny rozum wilczy i lisie natchnienie.
Jan z Kolna przebierał wśród tej zgrai, jakoby w sakwie gadów. Tych godził do służby, a tamtych wypędzał. A z tymi, których wybrał i najmował, jako przyszłą galeony załogę, miał się oto sam jeden puścić w morza niewidziane i wysiadać na lądach, jeszcze nikomu nieznanych. Cóż z nim uczynią na morzu, co uczynią na lądzie?
Mierzył ich oczyma i zdobywał panowanie nad nimi. Patrzał w oczy każdemu z osobna, usiłując samym sobą zgruntować przepaść zbrodni nieznanych, niewidzianych, w tajemnicę zapadłych, — rzucał się