Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

mury i głębokie zzieleniałe fosy, broniące fromberskiej fortecy od strony nadmorskiego kraju, czyniły z małego miasteczka i z wyniosłego w niem cypla katedry jakoby wyspę samotną, odtrąconą od lądu i morza, od świata całego. Oczy astronoma spoczęły w przelocie na tym dawnym widoku, tak mu znanym i bliskim od lat zgórą trzydziestu. Znał tutaj każdy kamień, każde źdźbło kostrzewy nadwodnej i morskiego charszczu, każdą ziemi grudę, każdy kwiat wiosenny i barwę jesieni, każde zachylenie rzeczułki i poszept wód morza. Znał każdego człowieka, każde dziecko miał w oczach. Na pamięć mógł wyłuszczyć choroby cielesne każdego z prostaków, zarzucających sieć w morzu, i z pamięci mógł nazwać grzechy ich, zbrodnie, podstępy i kłamstwa, rokrocznie mu do ucha na spowiedzi zwierzone. Tam im oto z rzeczułki Baudy machinami pchnął wodę na górę do mieszkań. Tu ich wszystkich przed napaścią krzyżacką zasłaniał, jako wojenny komendant, kierujący obroną Olsztyna. Tu w zaciszu swej izby sporządzał mapy geograficzne Warmii, Prus, Polski całej. Tu swe ulubione książki zgromadził, obcując w ciągu lat z Owidyuszem, Vergilim, Horacym, Sofoklesem, Platonem, studyując Arystotelesa, Diodora, Euklidesa, Plutarcha Vitruviusza, Pliniusza. Młodocianemi oczyma patrzał na tę dziedzinę, stąd się, jako chyży orzeł w słoneczne obszary Itali wyrywał. A oto ona w oczy starca temsamem się rzuca obliczem...
Astronom zawinął się mocno w wielkie futro niedźwiedzie, nogi wsunął w sandały z wilczury. Odwrócił się od widoku tej ziemi. Uciekł oczyma w wiekuistą swą młodość, w niebiosa. Bezmiary gwiazd na