Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

kiego stanu, do ludu mówiącego po polsku, mściwość w każdej krwi kropli krążąca nie zmniejszała się w tych podróżach, lecz wzrastała, a wstręt do wszystkiego, co duchem polskim trąciło, wzmagał się wskutek tych rewizyi coraz bardziej. Do pasyi go doprowadzał widok pól jałowych, bezludnych, zarośniętych chwastami, albo zbożem obsiewanych bez uprzedniego mierzwienia, podczas gdy nawóz najlepszy ludność bezmyślnie wrzucała do rzek i strumieni. Poczytywał też wszystek lud w kraju zabranym za jednorodne zbiorowisko głupoty za kraj Irokezów, który jedynie dzięki kolonizacyi przez Niemców, jako dobrych gospodarzy, ucywilizowany być może. W malborskiem, chełmińskiem i pomorskiem zastał kilka tysięcy głów szlachty, rodowitych Polaków w gęstej masie zasiedziałych. Byli to magnaci i średniacy, drobna szlachta i dzierżawcy, na wsiach, częściach wsi i folwarkach siedzący, urzędnicy i rezydenci wielkopańscy. Kilku zaledwie magnatów o nazwiskach niemieckich, również do gruntu spolszczonych, plątało się wśród polskiego pogłowia. Wszędzie lud prosty odrabiał dziedzicom pięć dni tygodniowo, we dwu mężczyzn i dwa konie wszystko wykonując, co pan każe, na polu, w gumnach, czy w domu. To też król pruski pragnął jaknajrychlej pozbyć się tej polskiej »hołoty«, jak ją stale w swych pismach nazywał, wygnać ją z Warmii, Sztumszczyzny, Pomorza, aż po lęborską i chojnicką ziemię.
Postanowił wygnać ten żywioł do Polski pospołu z Żydami, których z samych tylko nadnoteckich miasteczek sześć tysięcy głów za rzekę graniczną wyrzucił.