Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

był, stowarzyszył, zbratał, jak z własnemi rękoma, zębami, słuchem i wzrokiem. Obejrzał dokładnie sześć swych torped i oko wszechwidzące — periskop. Wszystko było na wyżynie doskonałości, zaiste bezgrzeszne, niezrównanie czyste, sprawne w ruchu czy czekaniu, i gotowe. Armaty na pokładzie, namaszczone tłuszczem, zdawały się salutować wodza. Ekutila, zatrzaskująca główne wejście, ze śrubami i mutrami, zlustrowanemi aż do wydalenia najlżejszego pyłu, stała otworem. Wypróbowana załoga z dwudziestu ludzi precyzyjnych, sprawnych w akcyi, o sercach ze spiżu, nieulękłych, zimnych, zaprawionych w ogniu i wodzie tak doskonale, jak periskop i manometr, stała w szereg idealny wyciągnięta, oddając pozdrowienie żołnierskie z radosną ekstazą. Drugi oficer łodzi, Konrad Klang, przechadzał się spokojnie wzdłuż wąskiego zewnętrznego chodniczka, na przestrzeni kilkudziesięciu metrów pokładu. W chwili gdy hrabia Otto wszedł z brzegu po kładce na statek, uścisnął w milczeniu rękę Konrada Klanga. Nie zamienili ze sobą ani słowa. Jakieś półgłośne mruknięcie wystarczyło obudwu za długość powitalnych wyznań i objaśnienia szczegółów. Pewne spojrzenia, blade lub drwiące półuśmiechy, błysk źrenicy, lub poruszenie brwiami wskazywało ten, lub ów drobiazg, gdy zeszli na dół z kijosku komodora do wnętrza. Tam oto coś wyczyszczono na nowo, złożono inaczej papiery, wyprostowano ową zmiętą mapę, zaopatrzono dwa sąsiadujące ze sobą łóżeczka oficerów w nowe, iście dziecięce, poduszeczki z inicyałami haftowanemi bladoniebieskim jedwabiem. Ta oto z koroną — dla jego wysokości pana hrabiego. A ta druga,