Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

mocniej! Komodor odwrócił się raptownie i ze zmarszczoną powieką patrzał w morze. Złomy wodne wznosiły się wokoł, chlaszcząc swemi gładkiemi ciałami stalowe boki łodzi nieustraszonej. Złośliwe piany raz wraz, z prawej i lewej strony przelatywały przez wąski pokładzik.
Ruchliwe krople zdawały się być uosobieniem ciekawości, chytrem badaniem i szpiegowskim wywiadem morza o tym żelaznym stateczku. Dwaj oficerowie stali jeszcze w kijosku komendanta, pojąc się powietrzem. Żołnierze przemykali się chyłkiem, bez szelestu po chodnikach i wzdłuż balustrady, niby to załatwiając jakoweś czynności, coś tam ścierając, czyszcząc, zawzięcie polerując, a w gruncie rzeczy również ostatnie łyki czystego wiatru podkradając. Składany komin dymił bujną, niebieskawą sadzą gazów Diésela, a zewnętrzny ster, nieruchomy, jak nastawione skrzele okonia, kierował łódź na zachód. Na zachód! W tę stronę, gdzie zdawała się zwisać czarna kortyna, za którą wrzało tajemnicze życie walki, nigdy nie mającej mieć końca. Wnet zatoka gdańska została w tyle. Hel począł uchylać się w piany. Wystrzeliła przed oczy szczecińska smuga ziemi, w oddali już przez noc pochłonięta. Ostre zimno przejęło obudwu oficerów. Zeszli do wnętrza i, nie zamykając jeszcze zawory, a wciąż posiłkując się motorem gazowym, bezpiecznie i szybko płynęli w swą stronę.
Gdy Konrad Klang zaglądał wciąż tu i tam, dawał gderliwe, zrzędzące i szorstkie dyspozycye załodze, wszyscy wyznaczeni do specyalnych obserwacyi i ruchów czynili swą powinność ze spokojem i dokładno-